Władca
liczb Marka Krajewskiego jest kolejnym kryminałem jaki wyszedł spod pióra
tego autora. To kolejna książka o przygodach przedwojennego detektywa Edwarda
Popielskiego, który w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, zajmuje się
pracami na zlecenie, a dokładniej szantażem w celu wymuszenia określonych
zeznań.
Tym razem trafia
mu się zlecenie zbadania kilku podobnych przypadków samobójstw, mających
miejsce we Wrocławiu. Tajemniczy zleceniodawca i równie tajemnicze śmierci
kusiły mnie wielką, tajemniczą intrygą.
Na początku
teoria o nieprzypadkowych samobójstwach bardzo mnie zaciekawiła, ale z biegiem
kolejnych kartek coś przestało się kleić. Cała teoria, choć przyznaję, że
bardzo zmyślna, zaczęła mnie nużyć i irytować. A jej rozwiązanie przyniosło rozczarowanie. Może nie jakieś wielkie, ale
okrzyków zaskoczenia nie było, a przecież to oznaka kryminału najwyższej próby.
Dotarło do mnie
i to, że Popielski również stał się dla mnie bardzo irytujący i męczący. Nie
opuszczało mnie wrażenie, że na pożegnanie mistrz fachu detektywistycznego chce
pokazać, że mimo starości może wiele osiągnąć i niejednego przeskoczyć.
Niestety przez niektóre jego poczynania, na mojej twarzy malowało się
niedowierzanie pomieszane z niesmakiem i litością. Jeśli tym razem detektyw
Edward Popielski miał sprawić, że chcę się z nim rozstać to osiągnął swoje
zadanie. Szkoda tylko, że nie uczynił
tego w sposób bardziej spektakularny.
Wrocław w
powieści Krajewskiego jest mroczny, oblepiony brudem, pełny typów spod ciemnej
gwiazdy, ludzi o wątpliwej moralności i niemrawych przedstawicieli milicji
obywatelskiej.
Klimat miasta,
opis ulic, charakterystyka postaci drugo i trzecioplanowych mnie nie zawiodła,
tylko ta główna intryga jakaś taka nabierająca rozpędu, a następnie rozbijająca
się z hukiem na najbliższym wrocławskim chodniku…
W pewnym
momencie lektury wpadło mi do głowy, że cały ten detektywistyczny interes mogłaby
przejąć Leokadia…. A nuż byłoby ciekawiej?
Bardzo lubię
język w powieściach Marka Krajewskiego. Zapełniony
zapożyczeniami z łaciny, bogaty w słownictwo. Słowem język przedwojennego
inteligenta. Wpasowuje się w ten zgrzyt pomiędzy siermiężnością i bylejakością
Polski Ludowej, a blaskiem i bogactwem przedwojennego wykształcenia.
Władca liczb zawodzi brakiem dopracowanej intrygi i teorii zbrodni, zawodzi Popielski, ale jemu z racji wieku mogę jeszcze wybaczyć, nie zawodzi klimat i język powieści.
Marek Krajewski- z wykształcenia jest filologiem
klasycznym, z zamiłowania i pasji pisarzem. Napisał serię kryminałów o
Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielski. Jego kryminały są tłumaczone w wielu
krajach świata.
Komentarze
Prześlij komentarz